Sadłoń Jędrzej

listopad 28, 2008

Dwoje
Pośród ulic niewyspanych
filiżanek zapomnianych
królewiczów z porcelany
Arlekinów zadyszanych
kradnąc co było do skradzenia
rozdając niedopowiedzenia
śmiechem karcąc nieśmiałości
szło słowo z aksamitem pod rękę
szli przez deszcz
wdychając szczęście

Krzyż Południa
przybito mnie do Krzyża Południa
nie chciano słuchać

po tamtej stronie nocy
na wschodzie już jaśniało
gdy zegary stanęły

a światłość wiekuista podpłynęła
zalewając stopy

***
Mam cię w źrenicy oka
I cóż z tego
Kończysz w ślad za moimi myślami
– wielka sprawa
Ścigasz się śmiechem z moimi łzami
I łapiesz za słówka
Grożąc poparzeniem

Czy mogę mieć siebie na tyle
By chcieć więcej?
Powiedz sama

***
Dzień się skończył
I wszystkie dni następne
Kolejne i dni minione
Skończyły się tego wieczoru

I dusząc się bezchmurnym niebem
Próbuję opłakiwać ślad włóczęgi
Na ciemnej tafli kałuży
Tego wieczoru

A świat zapomniał języka w gębie
I siedzi wpatrzony tępo
W zegar na wierzy
Czekając na swój czas
Tego wieczoru

Szmaragdowy
opuścić halabardy
szlachetni halabardnicy
dostojni w swojej formie
niech zakwitną krużganki
baszty jesienne przebrać
fortunie zieleni oddać
szmaragdy niech przemówią wreszcie
a nad wszystkim
niech dzwonnice konwaliowe
aromatem dźwięków szal zacisną
gdy koło wrót ślad na ziemi
Bosostopa odmieni

Zgubiłem

Zgubiłem swoje miejsce na tym skrawku ziemi
Gdziekolwiek stanę zimne ślady witają mnie niechętnie
Zapatrzyłem się w lazur nieba
Lecz nie mogłem odnaleźc kierunku
Wciąż było martwe brakiem skrzydeł ptaków

I wyszedłem
Ciągnąc za sobą obce myśli i bojaźń przed światem
Skąd moge wiedzieć gdzie jesteś teraz
Ławko przed mym domem
Gdy każdy kompas przyprawia o zawrót głowy


***
Gdzie nie chuchnę
tam zimny szron zamarza na szybie
czy to szklanka, czy ściana

czerstwy oddech
i palce kamienieją gdy do Ciebie piszę.

wybacz mi trociny spod ołówka
i proszek z nietoperza w tabakierce.

Niedługo powrócę.
Twój.

***
nadświetlność twojego spojrzenia
rozbity w pajęczynie rzęs płochych
w powtarzanym po trzykroć

nie dość
nie dość
nie dość

do głębi soczystym wspomnieniu
ust pewnych
odlegle ostatecznych
wszetecznych

Bez śladu
po twoich dłoniach
nie ma już śladu
szept
zsunął się ze skroni zziębniętych

jesteś, czy cię nie ma
w myślach, w oczach

jedynie ślad drobnej stopy
na mokrym piasku

pustyni, nadziei

Skrzypy
stowarzyszenie umarłych klamek
rdzawych klamek pełnych strachu
lękliwie szamoczących się w swych zamkach

ze swymi drzwiami skrzypiącymi niepewnością
niedostatkiem dębowych słoi
z brakiem gwarancji mahoniu

tęskniące za dotykiem
gdy nie ma przed kim się otworzyć