Sławomir Majewski – poznaj nowego kolegę w Klubie Literackim „Brzeg”

sierpień 25, 2011

Nowy znajomy to literat urodzony w Gdańsku, napisał maila z prośbą o przychylne przyjęcie jego twórczości. Dziękujemy Autorowi, zachęcamy do zapoznania się z jego utworami.

Biogram
SŁAWOMIR MAJEWSKI (1955) urodzony w Gdańsku. Z zawodu drukarz i ceramik, ex-dziennikarz. Uczeń Bronisława Buniego Tuska; wychowanek poety-malarza Mieczysława Czychowskiego). Debiut poetycki (1976 r.) w Tygodniku „Radar”. Prozę szlifował pod nadzorem Stanisławy Fleszarowej-Muskat, Sławomira Siereckiego i Stanisława Goszczurnego.

Działacz „Solidarności”, internowany w 1982 r. Po wyjściu na wolność współpracował m.in. z RFI, RWE, VOA i CBS; publikował w prasie podziemnej Trójmiasta, Szczecina, Bydgoszczy i in. Współzałożyciel niezależnej Gdańskiej Agencji Informacyjnej (GAI); współnadawca audycji podziemnego Radia „S”; wspierał działalność młodzieżowych ruchów WiP i FMW; współorganizował druk i kolportaż „Tygodnika Wojennego”, „Proleta”, „OKOP-u” i wielu in. pism opozycyjnych. W latach 1980-89 publikował w prasie solidarnościowej i podziemnej. Od 1990 r. publikacje m.in.: w „Ratownictwie Polskim”, Kwartalnik „Akcent”, „Migotania, przejaśnienia”, „Latarnia Morska”, „Szafa”. Publikacje książkowe: tomiki wierszy „Altamira” (1980) „Schody” (1981), opowiadania wybrane „Hrycwa” (1992).

 

 HOTELOWA KOBIETA . Fragment

 

 Klasyczny découpage polega na przyklejaniu wzoru wyciętego z papieru lub serwetki papierowej do jakiegoś przedmiotu ze szkła, porcelany, skóry, drewna itp. i pokryciu go wieloma warstwami lakieru tak, aby wtopił się całkowicie i nie był dostrzegalny ani wyczuwalny, tworząc jedność z podłożem.

 

 Podręcznik Technik Plastycznych

 

            Wszystkie hotelowe pokoje łączą podobieństwa; mieszkałeś w jednym, znasz wszystkie. Gdziekolwiek jesteś, gdziekolwiek byłeś, gdziekolwiek będziesz, to i tak za oknem drzewa szumią identycznie a jeśli masz pokój z widokiem na morze, cykliczność uderzeń fal pozostanie niezmienna. Tokio, Kair, Paryż, Canberra, Szczecin, Nowy Jork, Kualalumpur, Monachium czy Amsterdam; identyczny smak omletów, kotletów baranich czy wieprzowych; jaj po wiedeńsku, jesiotra z rusztu, kuskusa, file-mignon, krwistego Chateaubriand na grzance a kelnerzy i kelnerki używają takich samych, będących na topie wód kolońskich i perfum. Ich buty od Gucciego, Baty, Prady połyskują jednakowo, uśmiechy spod interkontynentalnej hotelowej sztancy? Przewidywalne.

 

 Samotne kobiety spotykane w hotelowych nocnych barach, występują zazwyczaj w dwu odmianach: szaro żółtawej albo rybio bladej; do tego krwiste usta Max Factor, Rouge Absolue i paznokcie według Lizzie, Constance Carroll i Astor Lycra. Noszą podobne torebki, pantofle, kolczyki ale to nie kwestia gustu, tylko aktualnie obowiązującej sznytu. Wiek? Hotelowa Kobieta nie ma określonego wieku, aczkolwiek zazwyczaj jest w okolicach czterdziestki. Nieczęsto przy bufecie można spotkać niewiastę po sześćdziesiątce, bowiem kobieta w tym interesującym acz schyłkowym wieku, prawie na pewno trzyma w domu żigolaka w zamian za dach, wikt, opierunek oraz kluczyki do sportowego wozu albo dwustukonnego japońskiego motocykla. Wysportowany, muskularny o promiennym uśmiechu i olśniewającym uzębieniu Apollo biega po zakupy, naprawia pawlacze, cieknące krany i obluzowane klamki, nosi do pralni jej suknie i garsonki a nocą w szerokich biedermeierowskich łożach i krochmalonych pościelach wykonuje erotyczne prace godne Heraklesa. Jeśli dama jego serca wyraża sekretne życzenie opatrzone sentencją  Żyje się raz, mój drogi! jej Apollo sprowadza kolegę lub koleżankę lub gdy repertuar życzeń Madame jest bogatszy, trupę znajomych płci obojga i wespół tworzą zgrane, wielce interesujące tria, kwartety, kwintety, septety, oktety czy inne wielokąty nierównoboczne, godne pędzla Petera Fendiego a nawet samego  Henryego Avrila.

 

 Jeżeli samotna Kobieta po sześćdziesiątce nie ma utrzymanka, z całą pewnością modli się, smaży konfitury, kisi ogórki i kapustę, haftuje serwetki, dzierga, szydełkuje albo z pomocą techniki découpage ozdabia buteleczki, talerzyki, wazoniki absolutnie spokojna o „te” sprawy, bowiem z całą pewnością jest szczęśliwą posiadaczką małego pinczerka lub yorkshire-teriera, który zaspakaja ją swoim ochoczym różowym ozorkiem. Jak wiadomo, piesek to wybór niełatwy, lecz zapoznawszy się z tajnikami alkowy starej przyjaciółki, dokonuje zakupu nader żwawego jamnika, którego członek (jak powszechnie wiadomo) dorównuje wielkością kutasom chutliwych Negrów. Natomiast, jeśli samotna Kobieta po sześćdziesiątce nie bywa w nocnych hotelowych barach, nie ma na utrzymaniu żigolaka ani uroczego jamnika oprzyrządowanego genitalnie jak Zulus, to z całą pewnością nie żyje i temat można zamknąć, jak wieko trumny.

 

 Więc te młodsze, od trzydziestki wzwyż. Taktownie nagabnięte zaprezentują właściwie tylko jeden rodzaj uśmiechu: nieśmiały i jakby skrępowany o którym wiadomo, iż należy do kobiet samotnych do bólu, opuszczonych przez zaskoczenie, które pomiędzy pierwszą a drugą trzydzieści nad ranem, opowiedzą mniej więcej taką historię

 

 …zostawił po sobie tylko jakieś strzępki papieru pakowego i pusty karton którego nie miał już czym zapakować, rozumiesz… Te cholerne wieszaki kołyszące się w pustej szafie… No i jego niebieski kubek bez szczoteczki i jednorazowej golarki a na stole kartka „Wybacz” i niedopita wódka w szklance… Wiesz co? Chodźmy gdzieś, gdziekolwiek, byle dalej od tych ludzi…

 

 Zazwyczaj, w tym momencie nieświadomie przygryzą usta, zazwyczaj dolną wargę po lewej stronie a zakładając nogę na nogę nie zwrócą uwagi na to, czy widać im majtki czy nie a kiedy się pochylą, bez trudu zobaczysz ich piersi i sutki. Nie, nie są ani kokietkami ani ekshibicjonistkami; po prostu nie myślą o takich drobiazgach jak fragmenty swojego obnażonego ciała, ponieważ są one dla nich tym, czym dla cara Kreml a dla Castro broda. Rozmawiając kiwają rytmicznie jedną nogą; rytm od 65 do 70 poruszeń na minutę, uspakajający; ersatz rytmu serca kobiet w ciąży, ich matek; czasem szybciej, czasem wolniej. Nieważne, liczy się średnia. Właścicielki uśmiechów nieśmiałych i jakby skrępowanych są z natury ufne; są kimś w rodzaju anielic upadłych w poszukiwaniu swojego Raju Utraconego (te cholerne wieszaki kołyszące się w pustej szafie). Naiwne? A skąd! Ufne. Po prostu ufne.

 

 Teraz w hotelowym barze jest noc. Tokio, Paryż, Berlin, Canberra, Warszawa, Nowy Jork czy Amsterdam? Gdzie zechcesz. Obojętne. Po lewej czy po prawej od wejścia z napisem Enter znajdziesz lśniący bufet a nad nim błękitno-różowy neon Welcome! Zobaczysz podświetlone reklamy: Heineken, Dab, Eggenberg Urbock, Martini, Cointreau, Czysta Wyborowa, Koskenkorva, Johny Walker oraz półki, na których stoją oryginały tychże i szeregi innych alkoholi. Obsłużą cię barmani w średnim wieku, częstokroć o nienagannie przystrzyżonych wąsikach, polerujący bufety, pokale, popielniczki, szklanki i kieliszki; barmanki, zazwyczaj tlenione blondyny po przejściach, częstokroć o krowich cycach i tyłkach, jak bojowe germańskie kobyły; kelnerki o małych, wymiętoszonych cycuszkach, umęczone do granic wielogodzinnymi uśmiechami i bieganiem od stolika do stolika. Wszyscy wymienieni stanowią niezbędne wyposażenie każdego night-baru, jako spiritus movens wszelkich możliwych zdarzeń. Wszystko? Nie, nie wszystko; czegoś brakuje…

 

 Ależ oczywiście! Muzyki! Brakuje muzyki, więc może jakiś ochrypnięty blues Harryego Muskee z Cuby & The Blizzards z tej płyty Thursday Night wydanej w 1970 albo Oye Como Va Santany? OK. Żadnej klasyki w rodzaju Geige und Orgel  Blocha czy Schmücke dich, o Liebe Siele nr 5 2’03” Johannesa Brahmsa, bo to za smętne, za nudne i za męczące dla smętnych, znudzonych i umęczonych życiem ludzi, skupionych jak ćmy pod osłoną półmroku wokół świeczek albo lampek na stolikach i wódki w szklankach z sokiem wspomnień. Więc pozostańmy przy Santanie. Albo Lambadzie.

 

 A więc, jesteśmy przy Santanie albo Lambadzie. Mężczyzna ubrany swobodnie i elegancko wchodzi na salę. Mężczyzna po czterdziestce, samotny, bez łysiny ale z zaczątkami brzuszka, efekt niedostatecznej ilości ruchu na świeżym powietrzu, braku fizycznego wysiłku i nazbyt częstego picia piwa. Z wynajętego pokoju sprowadza go samotność. Chociaż nie, nie samotność, tylko ogłuszająca cisza, której głośny świst mieszał się z szumem krwi płynącej przez żyłki na jego skroniach gdy samotnie w pokoju oglądał telewizję

 

 W pokoju samotnie oglądał telewizję: gadające głowy, reportaże z katastrof, głodujące i umierające z głodu dzieci oblepione muchami; pokaz mody Goultiera i Versace, film o Rio Amazonas i ginących plemionach Indian; później znowu film przyrodniczy o fokach Weddella, żółwiach słoniowych na Galapagos, pingwinach cesarskich, storczykach, maciupkich koliberkach, bo takie ładne. Znużony apelami Greenpeace, włączył płatny kanał pornograficzny na którym cycata blondynka namiętnie ssała ogromny penis czarnego kochanka, później młoda dziewczyna robiła to z dwoma starymi facetami a potem dwie silikonowe dziewczyny zabawiały się ze sobą jęcząc w udawanym orgazmie Yes! Yes! Yes!

 

 Kiedy się zaspakaja, myśli o… Nie, nie myśli; widzi siebie z Åse wtedy, o zmierzchu; kochają się na kamiennej, prawie pustej plaży udając, że nie widzą spojrzeń tamtej pary leżącej na skalnej półce ponad nimi; prezentują im Kosmos swoich pożądań. Potem ogląda siebie i Åse i Roberta i Sigrid na drewnianej podłodze tamtego drewnianego domku nad fiordem; siedzi w fotelu pijąc drinka, patrzy jak Robert pieprzy Åse liżącą Sigrid. Nie, nie czuje wstydu tylko gigantyczne podniecenie i ciekawość więc ulega dłoniom Åse, kiedy pochyla jego głowę wpychając do ust członek Roberta a potem Sigrid przewraca go i siada okrakiem na jego twarzy. Tak to zapamiętał i to widział, kiedy się onanizował i dlatego dwa razy miał wytrysk; raz dla kamienistej plaży z Åse a ten drugi, nieco słabszy, też dla Åse. Albo Roberta. Widział kuter na którym przypłynęli; kiwał się na wodach fiordu; miał jeszcze trzy doby wolne, zanim ruszy na Lofoty.

 

 Idzie do łazienki, stojąc w wannie myje podbrzusze a później, ociekając wodą patrzy długo na siebie w lustrze. Wraca do pokoju, wypija wódkę i ubiera się. Zejdzie do baru. Może…

 

 (…)

 

SŁYNNA GALAKTYKA (fragment „Spotkanie z Tarantino”)

 

 Stary, pozieleniały od porostów i mchu drewniany pomost niedaleko wchodzi w wody fiordu, dając bezpieczną możność wsiadania do łodzi, łowienia ryb albo spoglądania na gigantyczną, porośniętą pąklami i wodorostami czaszkę kaszalota, która od połowy dziewiętnastego wieku spoczywa na kamienistym dnie; ryby wpływają i wypływają oczodołami i nikt nie pamięta, gdzie zniknęła sześciometrowa żuchwa.

 

Jest przedostatnia lipcowa środa, jedna z ostatnich białych nocy, pora kolacji. Na pomoście siedzi kobieta w jasnobeżowej sukience z nogami podwiniętymi pod siebie. Kobieta ma na imię Åse.

 

Wyobraź ją sobie: biała skóra gęsto usiana piegami a do tego rude, złotoczerwone włosy, wąski zadarty nos i pełne usta. Kiedy wstanie zobaczysz, że jest wysoka i szczupła, jej talia przypomina klepsydrę a oczy mają kolor spłowiałego błękitu jak powietrze tam, nad ostrymi szczytami albo tam, na horyzoncie czarnych fal, gdzie cienka nitka żarzy się pod warstwą skłębionych cumulonimbusów zapowiadających sztorm.

 

Więc kobieta ma na imię Åse. Wprawdzie nie mieszkała tutaj od wielu lat, ale kilka dni temu przyjechała z kochankiem. Czy na zawsze? Tego jeszcze nie wie. Nie zastanawiał się nad tym. Jeszcze nie.

 

Kiedy usiadła na pomoście i popatrzyła na fiord, wodę, zatopioną czaszkę, góry, głazy, niebo i stojący nieopodal kuter, od razu poczuła się tak, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Ten sam niezmienny horyzont, sosny, zbocza gór i błękit ponad nimi; trawy na pastwiskach z krowami i jej stary, drewniany dom z gankiem i pomost wchodzący w granatowo-czarne wody fiordu. Jej siostra Elina pojechała do Trondheim, do ich starej, głuchej jak pień ciotki Annbjørg żeby ona i Eryk mogli pobyć kilka dni sam na sam.

 

Czy Åse jest szczęśliwa? O, tak, teraz naprawdę jest szczęśliwa. Ale również zmęczona podróżą i wydarzeniami ostatnich tygodni. Więc jest szczęśliwa, zmęczona i jednocześnie spokojna a stan który odczuwa, można określić jako uczucie psychicznego zmęczenia nasycone spokojem; szum wody i żywiczna woń sosen. I zapach nadciągającego wieczornego sztormu. O, ten rodzaj spokoju.

 

Tymczasem w domu Eryk parzy kawę, dolewa ciepłego mleka i patrzy, jak na ciemnobrązowej powierzchni tworzy się biała, spiralna galaktyka, podobna do słynnej NGC 3370, którą oglądał w National Geographic i na kilku filmach dokumentalnych kanału Discovery. Kiedy Eryk wypije kawę, tę starą prawdziwą chińską filiżankę, okres dynastii…

 

 (- Jaki to okres, kochanie? To? Nie jestem pewna, kochanie. Chyba dynastia Qing.  W każdym bądź razie, żadna chińska tandeta z supermarketu.)

 

 Więc kiedy Eryk wypije kawę, chińską filiżankę chyba z okresu dynastii Qing wstawi do zlewu, włoży do niej srebrną łyżeczkę a potem założy buty, kurtkę i wyjdzie na ganek, wyjmując z kieszeni papierosy i zapalniczkę. Ale to stanie się później; w tej chwili patrzy na Åse siedzącą na pomoście i na zacumowany opodal biało-granatowy stateczek Jan Mayen II, którym przypłynęli z Tromsø; kiwa się na wodach fiordu żeby przeczekać zapowiadany sztorm, nim ruszy na Lofoty.

 

Åse nie może widzieć Eryka, patrzącego na nią z kuchni przez szybę małego okna; dostrzega natomiast dym unoszący się z komina, który szybko znika pod naporem wiatru. Åse wstanie, gdy Eryk wyjdzie.

 

Siedem miesięcy temu w Trondheim, na wernisażu malarstwa Simone, przyjaciółki z Austrii, Åse była świadkiem dyskusji Eryka i grona takich jak on niepokornych, aroganckich, pewnych siebie brodaczy. Pili dużo wódki, śmiali się hałaśliwie, całowali dziewczyny obmacując im przy tym piersi. Przekrzykując się recytowali wiersze jakichś nikomu nieznanych poetów, zachwalając wątpliwej jakości obrazy nieznanych malarzy i roztkliwiali nad prozaicznymi Vivaldim a lekceważąco mówili o kompozytorach odrzucających tonalność. Zapamiętała zdanie, że „dzieła Pendereckiego to kompozycje na wstrząsy wtórne pod fabryką blaszanych garnków” a natchnieniem Messiaena mieli być „pijani hydraulicy walący młotami w kanalizacyjne rury”. Simone przedstawiła ją Björnowi, Björn Victorowi a ten Erykowi, który poklepał ją po tyłku i posadził sobie na kolanach
– Dziewczyno, jesteś piękna jak Ginewra de’ Benci.
– Jak kto?

 

Åse jest zaskoczona, więc jej wyjaśnia kim była owa Ginewra, kto ją namalował i dlaczego on, Eryk, tak kocha portret tej zdumiewająco brzydkiej a przez to oszałamiająco pięknej dziewczyny, dla której oddałby życie i palec wskazujący a przecież bez tego palca seks nie ma sensu i wszyscy ryknęli śmiechem na widok jej zmieszania. Pomyślała, że powinna wstać z jego kolan i dać mu w pysk? Może powinna, ale nie wstała, nie dała mu w twarz i nie broniła się, kiedy nagle zaczął ją  całować.

 

Wyszli niecałą godzinkę później i pojechali do tej jego paskudnie chłodnej i zakurzonej pracowni w parszywej dzielnicy portowej. Małe, brudne prostokąty szybek tworzyły cztery wielkie okna w pordzewiałych, odrapanych stalowych ramach; mgliście ukazywały szkielety portowych żurawi i oleiste wody kanału; pękate holowniki bucząc ostrzegawczo, omiatały wnętrze pracowni snopami błękitnego światła reflektorów. Zapalił świeczkę, w półmroku wypili z butelki resztkę jakiegoś zwietrzałego, cierpkiego wina, potem całowali się a kiedy jeszcze później wypili z butelki wódkę, zdjął z niej sukienkę, stanik i majtki, przewracając w skłębioną pościel na materac, leżący na podłodze obok zimnego, pordzewiałego kaloryfera. Kiedy w nią wchodził, zaczęła szarpać go za włosy, krzycząc rozpaczliwie, jakby tonęła.
– Poczekaj! Poczekaj chwilkę! Ja się z mężem nigdy nie rozejdę! Rozumiesz? Nigdy!
– Więc mam nadzieję, że z nim będziesz szczęśliwa.

 

Christian powiedział to przyjaźnie i jakby z ulgą. Wprawdzie mógłby kazać tym swoim łysym, umięśnionym ochroniarzom zatłuc Eryka w jakimś ciemnym zakamarku, kiedy pijany będzie wracać pomiędzy żurawiami, stosami drewnianych skrzyń, beczek i kontenerów, ale przecież Christian nie kochał jej od dawna więc nawet ucieszyło go żałośnie przestraszone wyjaśnienie.
– Zakochałam się, Christianie. Po prostu zakochałam się i nic na to nie poradzę a poza tym, Christianie, przecież ty mnie nie i tak od dawna nie kochasz, więc…
– Więc mam nadzieję, że z nim będziesz szczęśliwa, powtórzył kiedy wsiadał do Saaba, żeby odjechać z jej życia raz na zawsze jak ktoś, kto tylko przypadkiem zaparkował między jej nogami. Przypadkiem i tylko na krótką chwilę.

 

 (…)