JOJO MOYES: „Ostatni list od kochanka” – o wrażeniach pisze Iwona Buczyńska

kwiecień 24, 2021

Kiedy biorę do ręki książkę Jojo Moyes, ogarnia mnie błogi spokój i niczym nie zmącona pewność, że zanurzę się w opowieść, która porwie mnie niczym wartki strumień. Bo choć poznałam już naprawdę wiele powieści tej autorki, jeszcze ani razu nie poczułam nawet odrobiny rozczarowania. Jak to się zatem dzieje, że każda historia, którą sobie Moyes wymyśli, staje się najprawdziwszą perełką i ucztą czytelniczą?

Czy to zasługa jej wyjątkowego talentu i wrażliwości? A może sprawia to znajomość kobiecej psyche  (wszak sama jest kobietą), a jej piękne opowieści są odpowiedzią na nasze babskie, emocjonalne potrzeby?  Niewykluczone, że za sukcesem jej książek stoi doskonały język i umiejętność poprowadzenia narracji w taki sposób, żeby nieustannie przykuwać naszą uwagę i zaskakiwać nawet wówczas, gdy wszystko wydaje się to oczywiste.  A może po prostu jesteśmy w stanie utożsamiać się z bohaterkami i ich problemami, a w opowiadanych historiach odnajdujemy nasze własne? I kiedy się głębiej nad tym wszystkim zastanawiam, dochodzę do jedynego słusznego wniosku. Absolutnie wszystkie te elementy składają się na wspaniale zrównoważoną całość i sprawiają, że literatura kobieca zostaje wyniesiona przez Jojo Moyes na bardzo wysoki poziom. „Ostatni list od kochanka” oczywiście posiada  je wszystkie i podobnie,  jak inne książki sympatycznej Angielki, pochlania bez reszty. A choć autorka zabiera nas  w świat fikcji literackiej, to, po raz kolejny,  opisana przez nią  historia mogłaby wydarzyć się naprawdę. O czym tym razem napisała Jojo? Otóż…

Ellie jest trzydziestoletnią dziennikarką w znanej londyńskiej gazecie. Zbliża się wydanie jubileuszowe pisma i  ma za zadanie napisać o problemach i bolączkach współczesnych kobiet. Przypadkowo, w archiwum redakcji,  trafia na tajemnicze listy, będące dokumentacją burzliwej miłości młodej mężatki z przystojnym dziennikarzem. Ellie, jak mało kto, rozumie pułapki takich relacji, gdyż sama od dłuższego czasu tkwi w toksycznym związku z żonatym mężczyzną.                                                                          Jojo Moyes prowadzi narrację w dwóch planach czasowych, mamy więc okazję poznać, i to bardzo dobrze, tajemniczą bohaterkę owej korespondencji. Jest nią  piękna Jennifer Stirling, która miota się pomiędzy ustabilizowanym acz pozbawionym miłości i namiętności małżeństwem, a płomiennym romansem z ambitnym londyńskim dziennikarzem. Autorka bardzo umiejętnie balansuje pomiędzy losami obu bohaterek i płynnie przechodzi z teraźniejszości (Ellie) do przeszłości (Jennifer) i odwrotnie.            Sama fabuła zaś, nie jest jedną z wielu banalnych historyjek  miłosnych, ale naprawdę głęboką i poruszającą opowieścią o dylematach moralnych oraz  trudnych wyborach pomiędzy lojalnością, a tym co podpowiada serce. Pomiędzy cierpieniem drugiego człowieka, a własnym szczęściem.             Doskonale pokazuje to fragment  tekstu:
„… Chciałabym mieć pewność, że postępuję właściwie. Że to będzie warte całego cierpienia, które spowoduję…” który może być przy okazji znakomitym punktem wyjścia do rozważań

Czy mamy prawo dążyć do szczęścia kosztem drugiego człowieka? Czy przysięga złożona w obliczu Boga i człowieka obliguje nas do rezygnacji z miłości? Czy warto zapłacić każdą cenę za uczucie i przeciwstawić się przyjętym normom, konwenansom, a nawet zdrowemu rozsądkowi?                              Zresztą, im głębiej wchodzimy w tę wyjątkową historię, tym więcej pytań się pojawia, Zaś autorka snując opowieść, cały czas  stara się zaskakiwać czytelnika, a największą niespodziankę szykuje  na koniec.      Czy Jennifer Stirling spotka kochanka, z którym los tak okrutnie ją rozdzielił w przeszłości? I czy Ellie wyzwoli  się z relacji, która nie rokuje?

Drodzy Czytelnicy, nie pozostaje Wam nic innego,  tylko jak najszybciej zdobyć egzemplarz książki, a potem czytać…czytać…czytać. Gwarantuję, że przepadniecie!

Iwona Buczyńska
Klub Literacki „Brzeg”