Wrocławski konkurs „Napisane w pociągu 2013”

lipiec 21, 2013

Salonik Literacki na Świebodzkim jednoczy ludzi piszących z całej Polski. Na spotkania można przychodzić osobiście lub przysyłać utwory internetowo, w ten sposób czując się uczestnikiem działań

od lewej: Ada Jarosz I m. w kategorii poezja i Barbara PawlakPowstał w 2009r. z inicjatywy pracowników i miłośników kolei, wcześniej swoją siedzibę miał na Dworcu Głównym w pięknej zabytkowej sali związanej z Domem Kultury „Kolejarz”.

Po remoncie dworca, nie ma w nim miejsca na działalność kulturalną, a szkoda, ponieważ uczestnicy spotkań chętniej docierali na sympatyczne wieczory, podążając wygodnie prosto z peronu (jeśli oczywiście przyjechali pociągiem). Spotkania przeniesiono na Dworzec Świebodzki, jest tam również miło, ale nie można zapomnieć o przerażającym wyglądzie rozpadającego się w oczach dworca, oszpeconego malunkami i brzydkim słowami! W centrum Wrocławia pokaz dewastacji i braku gospodarności włodarzy miasta.  A budynek piękny, zabytkowy…

Nie przejmując się tymi sprawami, organizatorzy spotkań Barbara  Pawlak i Mikołaj Bialik w dalszym ciągu kontynuują działalność, zapraszają chętnych na comiesięczne spotkania tematyczne (lub niekoniecznie, bo zawsze jest dowolna atmosfera na dyskusję o literaturze).

Małgorzata Włodarek- Piętka-wyróżnienie PROZANiedawno ogłoszono wyniki konkursu „Napisane w pociągu”, w którego rozpowszechnianie jest zaangażowany Klub Literacki „Brzeg”. Dzięki temu Mikołaj Bialik się cieszy, gdyż w konkursie, jak mówi:
(…) wzięły udział 33 osoby; pań było 25, a panów tylko 8. 17 uczestników przysłało na konkurs prozę, a 16 osób wypowiedziało się wierszem.
A skąd do nas trafiły utwory konkursowe? 10 prac nadeszło z województwa dolnośląskiego, 5 ze śląskiego, 4 z wielkopolskiego, 3 z zachodniopomorskiego, po 2 z podlaskiego i warmińsko – mazurskiego i po 1 z kujawsko – pomorskiego, lubelskiego, lubuskiego, małopolskiego, opolskiego”.

Skład komisji był następujący: ANNA SZANIN – przewodnicząca, IZABELA SOSNOWSKA, MAGDALENA STAWIARZ.

W protokole czytamy: „Jury wysoko ocenia prace wszystkich uczestników konkursu, znajdując w nich i kunszt artystyczny, i dojrzałą narrację, refleksję i głęboką treść, wyczucie piękna, wrażliwość, nutę nostalgii, przemawiającą do wyobraźni fabułę, ale też odrobinę humoru i lekkość w posługiwaniu się słowem. Stojąc przed bardzo trudnym zadaniem, bo przecież nie można było wyróżnić wszystkich uczestników Jury postanowiło, że:

Nagrodę główną LITERACKA LOKOMOTYWA otrzymuje:

Anna Kleczewska („Pociąg trzecia piętnaście”).

W kategorii: POEZJA

I miejsce: Ada Jarosz („Stacyjki”)

II miejsce: Anna Piliszewska („Opowieść starca”)

III miejsce: Ewa Nabiałczyk („Podróżowanie”)

Wyróżnienie

Aneta Stankiewicz („Potworny podróżny”)

Grażyna Fotek („Tryptyk podróży koleją”)

 

W kategorii: PROZA

I miejsce: Ewa Kacparowicz  („Świat w obrazkach”).

II miejsce: Andrzej Chodacki (Anioł”), Mateusz Kała („Ja do Davos”).

III miejsce: Aneta Gizińska-Hwozdyk („Jajko”),  Jan Izydor Korzeniowski („Zimowy klekot pociągu”).

Wyróżnienie: Małgorzata Włodarek – Piętka („Ja w podróży – przedziałowy Armagedon)

Jury gratulując wyróżnionym, życzą wszystkim uczestniczkom sukcesów na niwie literackiej.”

 

PROZA – I NAGRODA – EWA KACPAROWICZ – urodzona w 1980 roku, wychowana na Mazurach. Najbardziej ceni ciszę i spokój wewnętrzny oraz odwagę w podejmowaniu wyzwań, a priorytet stanowi rodzina. Wolne chwile spędza na czytaniu powieści, najchętniej sięga po obyczajowe, natury psychologicznej. Lubi pracę z dziećmi, szanuje przyrodę. W życiu kieruje się zasadą: „Miej marzenia, jakbyś miał żyć wiecznie, żyj jakbyś miał umrzeć dzisiaj.”

Świat w obrazkach

Moje serce. Zużyty kapeć. Cytryna, z której nie da się więcej wycisnąć. Niebo bez słońca. I tylko czasem łza się w oku kręci. Bo nic mnie nie czeka. Bo życie płynie beze mnie… Namalowałam marzenia, oprawiłam w ramkę i powiesiłam na białej ścianie, pośród białych ścian. Przestałam malować graffiti, egzystuję, patrzę na obraz. Oczy są zwierciadłem duszy. Odkąd przybiłam je gwoździem do ściany, nie muszę się wpatrywać. Wystarczy, że spojrzę na uzewnętrzniony chaos, bym mogła odejść. Nie pozwalam nikomu tu zaglądać. Obraz hipnotyzuje, odbiera poczucie czasu. Ostatecznie pozostawia otwarte przesłanie, no i ma mroczną moc – podobnie jak upiorne dzieła w mrocznych zamczyskach. Czasami kolory zachodzą na siebie, rozmywają się, tworząc niewyraźne kontury. Dzieje się tak wtedy, gdy płaczę zamknięta w pokoju. Obraz wisi nad łóżkiem. Przed zaśnięciem miewam wizje. Rzucam się z wieżowca i spadam. Zapiera mi dech w piersiach. Mam napięte nerwy. Ważkie ciało drży jak porażone prądem. Powietrze niemal przez nie przepływa. W momencie zderzenia z ziemią przeszywa mnie silny wstrząs. Malowidło spada. Życie odchodzi. Trwa to sekundę, może dwie. Zauważam, że słońce wzeszło, cóż z tego, skoro reszta to proza życia. Codzienna dawka twardej jak stal lekcji, jak obrywać po głowie, by wybić z niej wszelkie złudzenia. Idę naprzód goniąc się z myślami. Niektórym pozwalam zostać w domu, bo ciągną mnie w dół. Mimo, że z ciężarem w sercu okopuję się w czterech ścianach, czas wyciąga po mnie wskazówki. Nazajutrz podejmuję taniec życia, w którym dusza jest cieniem. Wschód słońca dopomina się o uśmiech. Deszcz zmywa wczorajsze rozterki, a kaczki pływają w stawie, takie cudne, jak wyjęte z pocztówki. Powoli, z początku nieudolnie maluję świat od nowa. Z zapałem odkrywcy nasłuchuję świergotu ptaków, oglądam drzewa, wypatruję żołędzi, mrużę oczy w stronę słońca… Zachęcona przyjemnością płynącą z piękna, pragnę więcej, jakbym dopiero je odkrywała. Jak na skrzydłach pędzę w stronę parku. Siadam na ławce. Spoglądam na fontannę. Życie płynie spokojnym rytmem, regularnym echem odbija plusk, jak kaskady wody naprzeciw mnie. Czuję się szczęśliwa. Czerpię moc z blasku promieni, nim przypomnę sobie, że dusza jest cieniem. Nim znowu utracę to, co dobre.

Szukam inspiracji. Pragnę namalować drogę, która prowadzi do celu. Trzeba wiedzieć dokąd iść, żeby pokonać ciernie. Przeszkody nie są straszne, jeśli widzi się światło w tunelu. Czasami determinacja, zaangażowanie to za mało, gdy nie ma się szczęścia. Jeżeli pod marzeniem podpisze się przychylny los, ma ono moc sprawczą. Cóż z tego, skoro ja wciąż szukam. Jak znajdę będę wiedzieć, byle nie za późno. Bylebym nie była jedną z tych, co to u progu śmierci żałują utraconych szans. Niezapisaną kartą macham przed oczyma Bogu. Wiatr wzmaga moje poczynania. Nie zyskuję nic, poza śmiesznością człowieczka o rozmiarach ziarna piasku. Równie dobrze mogłabym nie istnieć albo rozpłynąć się w powietrzu… Nie oprawię w ramki sukcesów, gdyż te nieliczne były z reguły dziełem przypadku i niemal odeszły w zapomnienie. Nie wyniosę na piedestał niespełnionych nadziei. Porzucone ścieżki zarosły chwastami. Co dalej? Jak żyć w obawie przed wtargnięciem do niestabilnej, z pozoru bezpiecznej kryjówki? Czy popękane płótna nie zostaną wyszydzone? Przetarcia są odciśnięte przez cierpienie, podobnie jak zmarszczki na twarzy świadczą o mnogości doświadczeń. Pozwalają uniknąć przykrości, z którymi los mnie zaznajomił. Co za ironia, że im w większy dół wpadałam, tym więcej widziałam. Z większą ostrożnością rozglądam się teraz po świecie. Niewielu ludzi może oglądać moje wnętrze. Jeszcze mniej ma klucze. Większości nie otwieram drzwi. Wspomnienia ukryte są na poddaszu. Sterta rupieci, o które potykam się podczas długich, bezsennych nocy. Czasem wyłowię obraz z dzieciństwa, projekcję beztroski minionych lat. Takie okruchy mile przeżytych chwil, nim zdążył skazić je czas. Powstały zanim zaczęłam przesiewać pozytywne emocje przez sito nabytych doświadczeń. Radość jest ulotna, po niej nazbyt często przychodzi ból. Niemniej nauczyłam się doceniać jej wartość. To siła napędowa, motor wszelkich działań. Nieważne, czy wzbudza ją widok skąpanej w słońcu fontanny, dłoń przyjaciela czy zakurzony, wyblakły obraz wspomnień. Nawet, jeśli wszystko wokół wydaje się mroczne, odrobina nadziei pozwala przetrwać trudności. Jeśli ona także zawiedzie, to… nadejdzie czas, by opuścić dom. W czterech ścianach życie potrafi człowieka zabić. W dzieciństwie świat jawił mi się bajką. Myślałam, że gdy dorosnę zostanę księżniczką. Poślubię bogatego księcia, który obsypie mnie całym złotem tego świata. Gdy stałam się dorosła musiałam się uczyć, a potem ciężko pracować na swoje utrzymanie. Uczono mnie jak unikać błędów, by przetrwać. Nikt nie powiedział, co zrobić, aby osiągnąć szczęście. Ludzie nie rozmawiali na takie tematy. Szara rzeczywistość zaćmiła marzenia o bogactwie.” Jak mam znaleźć pracę?” – zadawałam sobie pytanie. Brakowało mi pewności siebie, doświadczenia i umiejętności, a gdy ją znalazłam, dziwiłam się, że tak ciężko trzeba pracować tylko po to, by mieć, co jeść i gdzie mieszkać. Dowiedziałam się, że jestem szczęściarą, bo mogłam nie znaleźć zatrudnienia. Mimo to, nie czułam się szczęśliwa. Pracować po to, żeby żyć? To po co żyć? Zmęczona po pracy, w dodatku zestresowana, niewiele miałam radości z zajęć w wolnym czasie. A gdzie książę? Był jeden chłopak, potem jeszcze paru, ale żaden nie mógł równać się z moimi wyobrażeniami, a przecież nie mogłam być sama. „Łatwiej przejść przez życie we dwoje” – myślałam. Pomyliłam się – lepiej być samej, niż z nieodpowiednim mężczyzną – o czym przekonałam się, gdy weszłam w pierwszy poważny związek. Wydawało mi się, że mąż będzie wspierał mnie w trudnych chwilach, bo życie widziałam w coraz ciemniejszych barwach. Z perspektywy czasu mogę zapytać samą siebie: – „Co ja wiedziałam wtedy o problemach?” Niewiele. Prawdziwe życie to coś więcej niż trud podjęcia pracy, zmartwienia o pieniądze czy problemy małżeńskie. Poważne problemy przerastają nawet te sprawy. Życie podarowało mi trochę więcej cierpienia niż innym, z kolei innym więcej niż mi. Zrozumiałam jedno: gdy myślałam, że nic gorszego mnie nie spotka, spotykało mnie coś gorszego, a gdy sądziłam, że więcej nie zniosę, wytrzymywałam i często, gdy patrzę wstecz to dziwię się, że wszystko przetrwałam. Wbrew powszechnym poglądom, że doświadczenia umacniają nie czuję się silniejsza niż byłam, może trochę inaczej reaguję na świat. Gdy spotyka mnie wiele przykrych spraw bądź mam poważny problem, wzruszam ramionami, zaciskam zęby i idę naprzód, ale nie boli przez to mniej, po prostu nie buntuję się, bo wiem, że to nic nie da. Jedyne, co mogę zrobić, to przyjąć cierpienie z pokorą. Próbuję dystansować się do problemów, od niedawna pracuję nad sobą. Staram się dostrzegać pozytywne strony życia i cieszyć z drobiazgów. Powtarzam w myślach afirmacje i oglądam motywujące filmy. Wierzcie mi, że gdybym nie zaczęła czegoś ze sobą robić, to częściej myślałabym o tym, żeby zniknąć. Wyobrażałabym sobie maszynę,  do której wchodzę, a z której nie ma powrotu. Ostatnio próbuję rozpalić nadzieję, że przeniesie mnie ona tam, gdzie chcę być, choć jeszcze nie wiem, gdzie to będzie. Muszę tylko przywrócić uśmiech na twarz nawet, jeśli w duszy ciemno… i nie wiadomo dokąd iść.

 autorka: Ewa Kacparowicz (opowiadanie udostępnione przez Mikołaja Bialika, współorganizatora Spotkań Saloniku).

 

P.S. Nagrodzone utwory wg chęci autorów, będę sukcesywnie publikowane na stronie naszego klubu. Można przysłać zdjęcie i inne informacje.

Przewodnicząca Klubu Literackiego „Brzeg” Romana Więczaszek