Leszek ŻULIŃSKI – poeta, krytyk literacki, publicysta
wrzesień 27, 2012Leszek Żuliński
Jak powstaje nowy wiersz
Kiedy Apollinaire powiedział,
że koło, chociaż nie przypomina nogi,
służy do tego samego,
zrozumieliśmy, że na płótnie życia
język może jak pędzel malować
obrazy.
Ale jak nazwać potem taki obraz;
narysować psa i podpisać – pies?
Nie, to niegodne poety,
poeta musi psa stworzyć na nowo
swoim własnym językiem,
otworzyć mu podwórko mowy,
spuścić z łańcucha dosłowności
(niech pobiega po polu semantycznym),
odtąd dotąd jest pies realny,
odtąd dotąd liryczny.
Pies liryczny może jeść niebieską trawę,
kochać się z kotem, czytać Hegla,
szczekać arie Wagnera i w komputerze odtwarzać
gwiezdne wojny;
pies realny jaki jest, każdy widzi.
Czy one mogą się spotkać? te psy?
Tak, w języku wszystko jest możliwe
jak na obrazach Dalego lub Chagalla;
w języku
człowiek może szczekać jak pies,
być bezdomny jak pies,
skomleć, podwijać ogon, wyć do księżyca,
psioczyć, warczeć, a nawet się łasić.
Te niedosłowności poeta powinien nieustannie mieszać
w shakerze wyobraźni;
sztuka bierze się z obdukcji znaczeń
i przekraczania sensów,
po napisaniu wiersza,
dajmy na to o psie,
poeta podchodzi do lustra, wyciera farbę z rąk,
odkłada na bok paletę skojarzeń,
patrzy,
patrzy na siebie
i widzi nosorożca.
W tej właśnie chwili zaczyna powstawać nowy wiersz.
Leszek Żuliński – polski krytyk literacki, poeta, publicysta, felietonista. W jego dorobku naliczyłam ok. 20 pozycji książkowych, dowiedziałam się o publikacji ponad 3 tysięcy artykułów, o opracowaniu ok. 20 wydań zbiorowych. Autor pisze dużo nadal, publikuje, wspiera recenzjami i ocenami ludzi piszących. Opracował ok. 100 książek innych twórców. Jest zapraszany do prowadzenia warsztatów literackich oraz do pracy w komisjach konkursowych.
Niedawno dowiedział się także o Klubie Literackim „Brzeg”, poprosiliśmy go o notki na temat kilka naszych wierszy. Zgodził się, więc jesteśmy wdzięczni i czekamy w kolejce. Na pewno dużo skorzystamy z doświadczenia literackiego pana Żulińskiego.
Ludzie kultury z woj. opolskiego go znają, bo przecież urodził się w 1949 roku w Strzelcach Opolskich. W Warszawie zamieszkał później, tam ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutował wierszami w miesięczniku „Opole”, a jako krytyk w „Nowym Wyrazie”. Debiutował tomikiem wierszy „Z gwiazdą w oku” (1975) i zbiorem szkiców „Sztuka wyboru” (1979). Aktualny dorobek poetycki to siedem tomików. L. Żuliński publikuje stałe felietony i inne artykuły w znanych pismach: „Fakty”, „Gazeta Kulturalna”, „Latarnia Morska”, „Sprawy Wschodnie”, „Sztuka dla Dziecka” „Aneks”, w dodatku kulturalnym „Trybuny” i w „The Voice” – Nowy Jork. Współpracował wcześniej w wielu innych czasopsmach. Dużo razy występował w audycjach radiowych i telewizyjnych. pracował też w warszawskim Staromiejskim Domu Kultury. Jest członkiem prezydium ZG Związku Literatów Polskich, skarbnikiem i wiceprzewodniczącym Komisji Kwalifikacyjnej.
Na stronie L. Żulińskiego http://www.zulinski.pl/ jest jego ręcznie wpisana wypowiedź: „…Kultura? Literatura? Nie miałem nigdy nic ważniejszego, teraz już tylko to…”
Jest też cytat: „Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść”. /„Dezyderata” Maxa Ehrmanna/
Na stronie można się zapoznać m.in. z trzema tomikami L. Żulińskiego: „Chandra” /2007/, „Ja Faust”/2008/, „Mefisto”/2011/
Każdy jest inny pod względem tematyki, nie są to zbiory wierszy, jakie najczęściej się czyta, czyli publikacja tego, co poeta napisał w danym okresie.
Tomiki Żulińskiego są oryginalne, posiadają określony temat (już tytuł naprowadza czytelnika). Na każdy temat ma poeta dużo do powiedzenia. Mówi ciekawie, odważnie, wzbogacając naszą swiadomość. Mówi w różny sposób, ale za każdym razem jest to ten sam autor.
Wypowiadam swe krótkie spostrzeżenia jako zwykły odbiorca, dzielę się wrażeniami na żywo, bo wiersze przykuły moją uwagę. Jest ich dużo, więc można z nimi wędrować dość długo. Nie da się (jak ktoś mi powiedział) przeczytać od razu całej książki poetyckiej, chyba że posiada niewiele stron. Poezja wymaga zatrzymania, odetchnięcia od pośpiechu, refleksji, która powoli dociera do serca czytelnika.
Najbardziej podoba mi się zbiór „Chandra” (Toruń 2007, Wydawnictwo Adam Marszałek), z niego pochodzą wiersze, które przekazuję wg mojego wyboru.
Pierwszy rozdział ma tytuł: Chandra miłości (wiersze podszyte nadzieją), cytuję ze strony Poety wiersze, które zaczynają i kończą rozdziały:
Tryptyk aforystyczny
W zakolach mózgu
nie ma wiraży –
są miraże.
W komorach serca
dusi nas cyklon
uczuć.
W gorejącym krzewie krocza
jednym otwiera się niebo,
innym piekło.
W ławicy
właściwie ty już byłaś i ja byłem z tobą
i nasze rozmowy też już kiedyś były
(Stefan Jurkowski)
Może nieważna jest twoja twarz, prawdziwy kolor
włosów, gesty, którymi podpierasz słowa w zdaniu,
grymas po moim niewybrednym żarcie, śmiech
w czasie rozmowy, krzyk w czasie orgazmu, lot
ponad ziemią, kiedy mówimy o sprawach wysokich.
Te subtelności, te drobiazgi, te straszne dylematy,
nocne wahadłowce wahań, zaciskanie warg
do białości, rwanie włosów, bicie głową w ścianę
niezdecydowania, wznoszenie obaw do boga;
ta zdwojona uwaga, żeby nie obiecać sobie zbyt wiele.
Przecież jesteśmy tylko punktem, wyimkiem ławicy,
planktonem w wielkim akwarium ciemności,
zaplątanym w sieci przypadku, w granat kosmosu,
w grymas boga, który zapewne nie wierzy sam w siebie,
widząc tę niedorzeczność ruchu i kierunku. Chaos,
z jakim poszukujemy ładu, jest zabawnym labiryntem
wiary, żartem, uśmiechem stwórcy nad mrówką;
może teraz leży on na Wielkiej Łące i źdźbłem trawy
popycha mnie ku tobie, a kiedy będziesz obejmowała udami
swój kolejny wszechświat, moje biodra,
on już dawno, w zupełnie innym miejscu, będzie
tratował lub wypalał następne mrowisko, ale nie słuchaj
tego, co teraz mówię, obejmuj mnie nadal, przyciągaj
do siebie, wyj przeciw próżni, nie wierz w bezsens miłości.
Może to miłość wyjęła ciebie i mnie z ławicy,
może ważna jest twoja twarz, prawdziwy kolor włosów,
gesty, grymasy, śmiech i krzyk. Może nam, właśnie nam
się uda być sobą i Osobą, chociaż jesteśmy już od tysięcy lat
każdym i wszystkim, cząstką ławicy, kroplą morza,
igłą igliwia, ziarnkiem pustyni, a teraz, właśnie teraz
rozpoczniemy nowy las, morze, pustynię. Siebie.
Drugi rozdział: Chandra poezji (wiersze autotematyczne)
Jak powstaje nowy wiersz
Kiedy Apollinaire powiedział,
że koło, chociaż nie przypomina nogi,
służy do tego samego,
zrozumieliśmy, że na płótnie życia
język może jak pędzel malować
obrazy.
Ale jak nazwać potem taki obraz;
narysować psa i podpisać – pies?
Nie, to niegodne poety,
poeta musi psa stworzyć na nowo
swoim własnym językiem,
otworzyć mu podwórko mowy,
spuścić z łańcucha dosłowności
(niech pobiega po polu semantycznym),
odtąd dotąd jest pies realny,
odtąd dotąd liryczny.
Pies liryczny może jeść niebieską trawę,
kochać się z kotem, czytać Hegla,
szczekać arie Wagnera i w komputerze odtwarzać
gwiezdne wojny;
pies realny jaki jest, każdy widzi.
Czy one mogą się spotkać? te psy?
Tak, w języku wszystko jest możliwe
jak na obrazach Dalego lub Chagalla;
w języku
człowiek może szczekać jak pies,
być bezdomny jak pies,
skomleć, podwijać ogon, wyć do księżyca,
psioczyć, warczeć, a nawet się łasić.
Te niedosłowności poeta powinien nieustannie mieszać
w shakerze wyobraźni;
sztuka bierze się z obdukcji znaczeń
i przekraczania sensów,
po napisaniu wiersza,
dajmy na to o psie,
poeta podchodzi do lustra, wyciera farbę z rąk,
odkłada na bok paletę skojarzeń,
patrzy,
patrzy na siebie
i widzi nosorożca.
W tej właśnie chwili zaczyna powstawać nowy wiersz.
Młodzi poeci
Młodzi poeci po raz pierwszy w dziejach ludzkości
podnoszą kurtynę świata,
drażni ich zadęcie Adama,
ględzenie Jula,
egzaltacja Tetmajera,
śmieszy ich Jasnorzewska,
nie znają Lilki Kossakówny,
nie wiedzą, kto to Liebert,
atakują Iłłakowiczównę
(ta niewidoma poetka nie ma szansy przejść
na drugą stronę ulicy,
klaksony młodych poetów
ochlapują ją błotem).
Urodzili się w roku 1973 lub 1985,
by pomścić socrealizm –
tak jak nauczył ich Woroszylski.
Na słowo „Westerplatte” odbezpieczają rewolwer,
na słowo „lustracja” siadają za biurkiem
Broniewskiego.
Ich poezja wybawi Polskę,
ich prawda zbawi Polaków,
ich język zdemaskuje nowomowę.
Młodzi poeci nie przyznają się do patriotyzmu,
wolą jeść kał Indianina i konstatować flupy z pizdy
niż ocalać ludzi i narody;
młodzi poeci szybko się starzeją,
depczą im po piętach następni młodzi poeci,
którzy od nowa podniosą kurtynę świata
i ogłoszą narodziny prawdy
oraz nowy słownik ortografii
poprawnej polszczyzny.
Trzeci rozdział: Chandra losu (słodyczy tyle, co nic)
Trzcina
Fermentują we mnie wszystkie cukry świata,
jego nadobność, piękno i dobro, zachwyty i splendory,
uroda życia.
Cała nadzieje spala się na gorzki karmel.
Tak musi być –
trzcina Pascala nie jest trzciną cukrową,
słodyczy w niej tyle
co nic.
Post scriptum
Kiedy poczujesz ten ból w nogach
i w lustrze dojrzysz twarz Doriana,
a przyjaciołom miny zrzedną,
co wtedy zrobisz? Wszystko jedno.
Kiedy już widzisz pętlę losu
lub horyzontu ostry brzeszczot,
a barwy świata tak krwawią, że bledną,
co wtedy wyznasz? Wszystko jedno.
Kiedy dopali się ognisko,
czy przesiać popiół, szukać w nim
tych resztek, w których jeszcze sedno
tli się na koniec? Wszystko jedno.
Na końcu książki jest aneks i informacja:
„ANEKS. Wiersze dla Meli
Latem 2004 roku, w 60. rocznicę likwidacji getta łódzkiego,
nakładem przyjaciół ukazał się tomik wierszy Melanii
Fogelbaum pt. Zeszyt z Getta w Łodzi.
Autorka została zagazowana w Auschwitz – Birkenau dnia
1 sierpnia 1944 roku”.
Melania Fogelbaum (5 VI 1911 – 1 VIII 1944)
Melania Fogelbaum
była Żydówką z łódzkiego getta
(Litzmannstadt Ghetto – to nazwa lepiej znana).
Była malarką i poetką. Kochała sztukę,
Chorowała na gruźlicę.
Do Auschwitz-Birkenau wywieźli ją na leżąco,
sił nie miała.
Jej ciała nie szukano i nigdy nie znaleziono,
tak jak nie znaleziono ciała Jezusa,
ale w Łodzi na podwórku przy ulicy Marynarskiej
Leon Kowner, przyjaciel, znalazł jej podarte zdjęcie;
dzięki temu przetrwały do dziś dwa zdjęcia Melanii Fogelbaum,
a garstkę jej rękopisów przyjaciele wydali po latach w cienkiej
książeczce
(oryginały spoczywają w United States Holocaust Memorial
[Museum Washington DC).
Kiedy czytałem wiersze Meli,
wstrząsnął mną Wielki Płacz,
który – jak krzyk Marsjasza –
posiwiał i zdrewniał,
zanim się wydobył.
Mój płacz
Ość płaczu
utkwiła w moim gardle.
Chcę rozmawiać z Melą,
ale do niej dociera tylko
głuche milczenie czasu.
Wydobywam z siebie krzyk,
ale do niej dociera dym spalonych słów.
Potrząsam ją za rękę,
ale Mela patrzy poza mnie i ani drgnie;
w jej twarzy tężeją pytania,
które zadajemy jej po latach.
Sepia jak wyblakły ogień
pochłania resztę.
Autorka wpisu: Romana Więczaszek