II nagroda w Konkursie Literackim „O Brzeskie Pióro 2010” opublikowana,

wrzesień 19, 2010

Gazeta Brzeska- nr 18- 22 września 2010

SZEŚĆ LAT MILCZENIA

Pokrywa od kanału poruszyła się. Światu ukazała się zarośnięta, brudna twarz. Dwoje zielonych oczu z niepokojem rozejrzało się po ciemnych ulicach. Nie zobaczywszy wiele, gdyż była głęboka noc, mężczyzna zaczął wsłuchiwać się w odgłosy biesiady, które dało się słyszeć z niemalże każdego budynku. Nagle jego wzrok utkwił na ciężarówce stojącej w rogu ulicy.

Pomimo wielu lat spędzonych w kanale ten pojazd od razu został przez niego rozpoznany – był to studerbaker – radziecka ciężarówka, którą pamiętał jeszcze z czasów wojny. „Bolszewicy tutaj? Co oni tu robią? Czy działania wojenne zostały wznowione, a może wybuchła III wojna światowa?”- myślał z niepokojem mężczyzna. Przypomniał sobie rozminowywanie Brzegu w roku 1946 i Polaków, którzy działali ramię w ramię z Rosjanami. Przywiodło mu to na myśl przyjaciół, towarzyszy broni, którzy wraz z nim walczyli w I Inżynieryjnej Brygadzie Saperów. Wspomniał ciężkie walki na Pomorzu, w Lublińcu, a potem w Brzegu. Podążając śladem drutów od detonatora, wszedł do kanału, gdzie nie mógł się odnaleźć. Po kilku dniach podziemnej wędrówki uświadomił sobie, że po prostu się zgubił. Latami szukał wyjścia, żywiąc się odpadami i żyjąc w iście zwierzęcych warunkach. Gdy już jednak znalazł otwór, zaczął się bać tego, gdzie wyjdzie i co zastanie na powierzchni.

Chcąc wreszcie nabrać świeżego powietrza do płuc, wygramolił się z kanału i po raz kolejny sprawdził, czy nikt nie nadchodzi. Był pełen wątpliwości, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu zdecydowany i zdeterminowany. „Och.. .jak to cudownie móc znowu zobaczyć Brzeg!” – pomyślał, stanąwszy na nogach.

To, co ujrzał, przyprawiło go o olbrzymi niepokój. Zobaczył osiedle, bardzo zaniedbane, szare, wręcz przerażające. Okna pozasłaniane gazetami, co kilka kroków sterty śmieci, cegieł, porozbijane butelki. Z niemalże każdej strony słychać było porykiwanie „Kalinka, kalinka, kalinka moja!”. I kolejne szkło wylatywało przez okno. „Boże! Co się stało z tym pięknym Brzegiem? Gdzie moje miasto, które zapamiętałem, gdzie zabytki, parki, fontanny? Czy wszystkie bloki wyglądają na tak zaniedbane? Czemu wszyscy mówią tu po rosyjsku? Brzeg należy jednak do ZSRR? Czy ja wyszedłem nie tam, gdzie trzeba? Nie! Nie! Tak nie może wyglądać Brzeg! Muszę sprawdzić, co się tutaj dzieje! Tyle przetrwałem, ale takiego upokorzenia mojego miasta nie zniosę!”. Różne myśli kołatały się w głowie zakłopotanego żołnierza. Postanowił zbadać teren, na którym się znalazł.

Skręcając w lewo, nadał swojemu „spacerowi” kierunek. Niepewnie, a jednocześnie ze zdeterminowaniem, stawiał kroki naprzód. Jego oczom ukazało się jeszcze parę radzieckich ciężarówek. Gdy minął bloki mieszkalne, nie zauważył nic, oprócz paru niewyrośniętych drzewek i ziemi usłanej szkłem, z której wyrastały.

Ulica, którą szedł, zaprowadziła go do muru. Był on wysoki i mężczyzna nie mógł zobaczyć, co dzieje się za nim. Ujrzał też bramę ozdobioną wielką czerwoną gwiazdą, której strzegli dwaj sowieccy żołnierze. Ich mundury wyglądały niemalże identycznie jak te, które pamiętał z czasów rozminowywania Brzegu. Jego niepokój się zaognił. „Jestem w pułapce! Tu sowieci, tam sowieci! Gdzie ja jestem, co mam zrobić? Co mam zrobić?!”. Jednego był pewien – nie chciał wracać do kanału. Miał dość odrażających warunków, które tam panowały. Chciał wrócić do normalnego życia, jednak położenie, w jakim się znajdował, wcale temu nie sprzyjało.

Marcowa noc była chłodna. Żołnierz ubrany jedynie w strzępy munduru marzł coraz bardziej. Zastanowiwszy się poważnie nad tym, gdzie powinien się schronić, postanowił zdrzemnąć się chociaż chwilę w którymś bloku. Każdy krok bliżej mieszkań coraz bardziej trwożył żołnierza.

 Znalazł się tuż przed wejściem do bloku nr 11. Drzwi na klatkę schodową były otwarte na oścież. Lęk przed tym, co może go spotkać wewnątrz, sparaliżował każdą komórkę ciała Polaka. Ale decyzję już podjął. Po cichu, niemalże na palcach skradł się na półpiętro. Dźwięk tłuczonego szkła za ścianą przyprawił żołnierza o dreszcze. Przykucnął na schodach i starał się zmrużyć oczy. Nie było to jednak łatwym zadaniem. Mężczyzna trząsł się z zimna i niepewności. Mimo to sen go obłapił.

Trzask drzwi od mieszkania i tupot ciężkich butów zbudził Polaka. Bał się, że teraz biesiada przeniesie się na korytarz. Kolejne trzaśniecie drzwiami. Cisza. Uff, znowu można spróbować usnąć. Na sen nie musiał długo czekać.

Jednak spokój polskiego żołnierza nie trwał długo. Świtało już, gdy został obudzony przez donośne szczekanie psa. Otworzywszy oczy, zobaczył stojącego tuż nad nim radzieckiego sołdata z warczącym wilczurem na smyczy.
–  Paliaku, idi atsiuda! – krzyknął do bezdomnego, który nie zrozumiał słów żandarma.
–  Brieri jewo! – tym razem zwrócił się do psa, który natychmiastowo zaczął atakować
bezbronnego Polaka. Żołnierz zrozumiał, ze nie jest tu mile widziany. Nie zwracając uwagi
na rozszarpaną psimi kłami łydkę, wybiegł z bloku 11. Jednak nogi szybko odmówiły mu
posłuszeństwa, głównie z powodu krwawiącej rany.

Żołnierz szybko zniknął z pola widzenia żandarma i jego wygłodniałego towarzysza na smyczy. Drżąc ze strachu, a także z bólu, targany niepewnością, przykucnął za niewielkimi krzakami. Starą gazetą znalezioną na ziemi próbował zatamować krwotok, jednak z łydki dalej sączył się spory strumień krwi. Po niedługim czasie obolały Polak zemdlał.
„Krasnaja Armia marsz wpjerjod! Rjewwojenoswjete nas w bój zowjot! Wied od tajgi do britanskich mojej! Krasnaja Armia wsiech silniej!” – radosny śpiew gromadki dzieci oznajmił całym koszarom, że wybiła już godzina 14.30 i lekcje dobiegły końca. Riebiata z radością oddalały się od gmachu dawnego seminarium ewangelickiego, które teraz służyło młodemu pokoleniu zza Uralu jako szkoła.
„Krasnaja Armia marsz wpjerjod!” – zaczął śpiewać dziesięcioletni Misza, jednak jego starszy brat mu przerwał.
-Szto eta? – powiedział zdziwiony Jura i wskazał palcem na krzaki, które dziwnie poruszały się, mimo iż dzień był bezwietrzny.
-Padajdim i pasmotrim! – odpowiedział mu brat i szarpnąwszy za rękę Jurę niezauważeni odłączyli się od grupy. Skręcili w prawo, udając się w kierunku tajemniczych zarośli. Skradając się na palcach, chłopcy co chwilę spoglądali na siebie z niepewnością. W końcu ich oczom ukazał się przedziwny widok. Zobaczyli skulonego, nieprzytomnego, leżącego na ziemi człowieka z nogą owiniętą zakrwawioną gazetą. Był bardzo zarośnięty, a jego ubranie stanowiło strzępy. Jura starał się jakoś ocucić nieznajomego, który po niedługiej chwili odzyskał przytomność. – Kto ty? – spytał mały Misza.
-So… so… sołdat – odpowiedział łamanym rosyjskim Polak. Parę słów w tym języku znał jeszcze z czasów rozminowywania Brzegu.
Wzrok chłopców przykuł biały orzeł na podziurawionej czapce żołnierza. Obydwaj bracia wiedzieli, co grozi Polakom, którzy wdarli się na teren radzieckich koszar. Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Dobroć, a także bezbronność, która biła z dużych zielonych oczu Polaka, ostatecznie utwierdziła ich w przekonaniu, że muszą mu pomóc. -Idi z nami! Nie bojsia! – powiedzieli jednogłośnie i pomogli wstać rannemu. Wiedzieli, że wszyscy żołnierze rosyjscy, w tym ich ojciec, są właśnie na poligonie, więc nie mogli zobaczyć, jak udzielają pomocy Polakowi.
Mieszkanie chłopców mieściło się w bloku 15, który nie prezentował się zbyt ciekawie, wyglądał, jakby nikt o niego nie dbał od ładnych paru lat. W świetle dziennym to
szare osiedle wyglądało jeszcze gorzej, Suwające śmieci, nieład, brud. Wewnętrzny niepokój jednak pomału ustępował. Żołnierz czuł się bezpieczny pod opieką małych Rosjan.
Chłopcy zaprowadzili Polaka do zagraconej piwnicy. Nie było to duże pomieszczenie. Bracia odgarnęli na bok puste skrzynki po wódce, a z kartonów ułożyli posłanie. Misza pomógł Polakowi wygodnie się na nim ułożyć. Wyszli na chwilę, obiecując, że zaraz wrócą do niego.
Gdy Misza i Jura wyszli, bezdomny rozglądał się po piwnicy. Nie wyglądała ona na pałac, lecz dla człowieka, który tyle przeszedł, była czymś nieopisanym. Po wielu latach znalazł się w miejscu, gdzie przez jakiś czas będzie mógł wypocząć!
Nie minęło dziesięć minut, a bracia z powrotem znaleźli się przy rannym. Z pudełka, które Jura miał w ręku, wyjęli spirytus, którym odkazili ranę Polaka, a potem chorą nogę owinęli bandażem.
-Kuszaj! – powiedział Misza, dając żołnierzowi kromkę ze smalcem. Po oczach Polaka widać było, że jest przeraźliwie głodny. Zjadł ją w okamgnieniu.
Uśmiech polskiego sołdata był dla braci największą nagrodą. Postanowili dać mu odpocząć i zajrzeć do niego nazajutrz przed szkołą, a także dostarczyć mu innych potrzebnych rzeczy.
Polak miał nad zwyczaj dobry sen, humor także mu dopisywał. Jego sytuacja była niepewna, jednak ufał chłopcom. Próbował snuć plany na przyszłość, ale wciąż nie wiedział, co znajduje się za tym wysokim murem i jaka jest sytuacja jego ukochanego miasta, 0 które walczył. Z niecierpliwością czekał na wizytę małych Rosjan. Miał nadzieję,
iż chłopcy wyjaśnią mu dokładnie całą tę zagmatwaną sytuację.
Jura i Misza przyszli do sołdata, gdy ten akurat spokojnie spał. Nie chcąc go obudzić, starszy z braci delikatnie próbował sprawdzić, czy rana mężczyzny się goi. Jednak Polak obudził się, poczuwszy ból w jeszcze niezagojonej łydce. Bracia wręczyli żołnierzowi złożone w kostkę ubranie. Człowiek natychmiast rozłożył je. Nie krył zdziwienia, gdy poznał w nim radziecki mundur. Spytał się dzieci, po co mu to. Poprosił je także o wyjaśnienie jego położenia. Chciał się dowiedzieć, gdzie dokładnie się znajduje i czy gdzieś tutaj są inni Polacy. Chłopcy starali mu się wytłumaczyć całą sytuację: radzieckie wojska za wysokim murem i Paliakćw, którzy mieszkali po drugiej stronie. Dwa światy całkowicie od siebie odseparowane. Brzeżanie nie mieli wstępu na sowieckie koszary, więc aby się stąd wydostać, potrzebny mu był mundur z czerwoną gwiazdą.Żołnierz nie do końca miał pojęcie, co dzieci chcą mu przekazać. Najważniejsze zrozumiał – tam za murem mieszkają jego rodacy! Wiedział, że opuściwszy mury koszar, rozpocznie nowe życie.
Bracia szybko wyszli od żołnierza. Powiedzieli mu, żeby ubrał mundur i czekał, aż wrócą ze szkoły. Wtedy pożegnają się i zaprowadzą Polaka do bramy.
Tak też zrobili. Mężczyzna wprawdzie nie czuł się jeszcze najlepiej, lecz nie dał się przekonać chłopcom do pozostania w koszarach przez kolejnych parę dni. Szczyt jego marzeń był już bardzo blisko. Gdy znaleźli się już niedaleko bramy, zauważyli, że „droga wolna”, żołnierze radzieccy pilnujący wejścia palili właśnie papierosy i niezbyt ich obchodziło, kto je przekracza. – Spasiba – ze łzami w oczach powiedział mężczyzna do Jury i Miszy, po czym obrócił się 1 zdecydowanym krokiem zaczął się zbliżać do bramy oznaczonej czerwoną gwiazdą.
Przejście przez nią było dla Polaka niczym przedostanie się w inny wymiar. Za sobą pozostawiał wspomnienia – te złe, jak na przykład spotkanie z radzieckim żandarmem,a także te lepsze – jak bezinteresowny gest pomocy ze strony małych Rosjan. Teraz nadszedł czas na nowe życie. Na niezliczoną ilość spacerów po kipiących zielenią brzeskich parkach. Popołudniowe promienie słoneczne oświetlały twarz bezdomnego. „Zawsze nich będzie słońce!” – pomyślał uradowany, po czym poszedł oznajmić całemu światu, że dnia 17 marca 1952 miasto Brzeg zyskało nowego obywatela.

 Magdalena Joniec – PG 2 Brzeg, II nagroda w kategorii „opowiadanie” w Konkursie Literackim „O Brzeskie Pióro 2010” zorganizowanym przez Klub Literacki Brzeg