Henryk Musa na spotkaniu w Klubie Literackim „Poczekalnia” w Otwocku
sierpień 5, 2010„Pan Henryk i tajemniczy Bartłomiej W”- artykuł z forum internetowego „Poczekalnia”, Otwock, czerwiec 2010
Klub Literacki „Poczekalnia” prowadzi w Otwocku Maria Kościuszko, tu spotkanie autorskie miał członek naszego klubu Henryk Musa.
Maria, inicjatorka Klubu Literackiego POCZEKALNIA, zaprosiła mnie na kolejne, czerwcowe, spotkanie. Nie mogąc ustalić jednej odpowiadającej wszystkim daty, znalazła salomonowe rozwiązanie, że będzie oczekiwać uczestników przez dwa dni – piątek i sobotę. Każdy przyjdzie wtedy kiedy będzie mógł. Od początku myślałam, że termin piątkowy (18 czerwca), jeśli o mnie chodzi, odpada. Pracuję, więc nim dojadę do domu, nakarmię syna, doczekam się pociągu i dojadę do Otwocka, to… Byłam raczej bez szans. Pozostawała sobota, ale miałam trochę zaległych prac z tygodnia, więc chciałam nadrobić czas. Jak się potem okazało, rozwiązanie przyszło samo.
Wróciłam do domu i nie zastałam syna, natomiast widoczne ślady tego, że jednak jadł. Nie zastałam żadnej kartki, przypuszczalnie poleciał z kolegami i nie wróci wcześniej niż za godzinę. Mogłam więc ruszyć w świat, ale czy był sens? Spotkanie miało rozpocząć się o 16.00, a ja o tej porze dopiero dotarłam do domu. Przypomniało mi się jednak, że wkrótce po odczytaniu maila zadzwoniła do mnie Maria mówiąc, że mogę przyjechać nawet na 17.00. Niewiele myśląc popędziłam na dworzec.
Na stacji było trochę ludzi. Dobry znak, że pociąg zaraz będzie. Ale może w drugą stronę, do Warszawy? W kasie dowiedziałam się, że mój będzie za minutę. Zadzwoniłam do Marii. „Przyjeżdżaj” – zdecydowała. Bilet był drukowany, gdy pociąg wjeżdżał już na peron, wpadłam do wagonu w ostatniej chwili. Rekord! W Otwocku znalazłam się o 16.50. A jeszcze pół godziny temu zastanawiałam się, czy w ogóle wyruszać!
Weszłam do hali dworca, drzwi do siedziby SAiPKO (stowarzyszenie, przy którym działa klub) były uchylone. Pokonałam wąskie schody i za chwilę przywitało mnie grono rozgrzanych rozmową osób. Dziwiono się, że tak szybko udało mi się przyjechać, ale odniosłam wrażenie, że wszyscy szczerze się cieszą z mojego przybycia. Widocznie coraz bardziej wchodzę w to środowisko i uznają mnie już za „swoją”.
W niewielkim pomieszczeniu na piętrze, z pięknym widokiem na „świdermajerowy” dach i perony, przy stole z ciastkami i owocami, siedziały Wanda, Grażyna, Maria, Anna, Magda i… niespodzianka – jakiś nowy facet , szczupły, wysoki, z brodą. Pomyślałam, że to któryś z tutejszych twórców, którego jeszcze nie miałam okazji poznać, ale okazało się, że to gość specjalny – poeta z Kaszub, pan Henryk Jerzy Musa, pseudonim „KOT”.
Ten widząc nową twarz, od razu zaczął przedstawiać swoją historię i opisywać uroki swego miasta i regionu. Dowiedziałam się, że w Otwocku bywał gościnnie kilka razy, gdyż mieszkała tu jego córka. Postanowiła jednak wrócić w rodzinne strony, więc dziś był tu po raz ostatni, by pomóc jej w przeprowadzce.
Pan Henryk popisywał się kaszubskim językiem, czytał swoje utwory, a także opowiadał o lokalnych ciekawostkach. Wspomniał, że kiedyś w szkole zdarzało mu się za mówienie na lekcji po kaszubsku dostawać cięgi. A teraz pisze w tym języku wiersze i wspomnienia. Ciepło wspominał czasy swojej młodości, ludzi, z którymi się zetknął i miejsca, z którymi był związany. Nie brakło wspomnień zabawnych. Okazało się, że można było chodzić na wagary do… nauczycielki, u której zmywało się naczynia albo pełło ogródek.
Bardzo się ucieszyłam, gdy otrzymałam jedną z napisanych przez niego książek. A wydał ich już jedenaście. Z piękną dla mnie dedykacją : „Muszelki pamięci” znad Modrej Zatoki pisane w nadmorskim piasku w wietrze od morza Małgosi dedykuje H. Musa, KOT. 18.06.2010, Puck- Gdańsk-Otwock.”
Ta książka to swoisty przegląd miejsc i klimatów związanych z życiem Autora. Z osobistymi wspomnieniami przeplatają się tu wiersze poety i regionalne gawędy. Przeczytałam ją z zainteresowaniem, gdyż wiele miejsc w niej wspomnianych sama odwiedziłam i mile mi się kojarzą. Łeba, Karwia, Karwieńskie Błota, Krokowa, Mechowskie Groty to dla mnie nie puste, obojętne nazwy, ale miejsca, związane z konkretnymi przeżyciami.
Pan Henryk i jego opowieści to jedna część spotkania, na które – choć spóźniona – zdążyłam dotrzeć. Wcześniej, wiem to z informacji uczestników, czytała swoje wiersze Magda. Bardzo żałuję, że ominęła mnie przyjemność posłuchania, tego co pisze ta młoda poetka.
W czasie mojej obecności innym interesującym tematem rozmowy była książka tajemniczego Bartłomieja W., zatytułowana „Tak być mogło…”. Jej autora z nami nie było. Mieszka daleko, w Stanach. Jest naszym internetowym przyjacielem. W klubie reprezentowała go Anna Kulesz, współpracująca z Bartłomiejem W., autorka ilustracji do tej książki.
Wybrane fragmenty „Tak być mogło…” czytała Maria. Muszę przyznać, że zrobiły one na mnie ogromne wrażenie, tym większe, iż mówiły o czasach sprzed dwóch tysięcy lat, z okresu narodzenia Jezusa. Rozwijały fabułę wydarzeń znanych z Biblii. Z tego czasu niewiele zachowało się dokumentów pisanych, autor musiał więc sporo wysiłku włożyć w to, by do wielu faktów historycznych dotrzeć. Reszta powstała dzięki jego wyobraźni, jej zakres zadziwił mnie ogromnie. To była dla mnie duża niespodzianka. Myślę, że książka znajdzie bez problemu rzesze zainteresowanych tą tematyką czytelników.
Nie wspomniałam, że ja też, tuż po przybyciu, na prośbę Marii przeczytałam swoje opowiadanie pt. „Pieczone ziemniaki”, choć może czas nie ten, bo to opowiadanie odpowiednie raczej na późną jesień. Myślę, że większość obecnych mogła je znać, gdyż wcześniej zamieściłam je na stronie Poczekalni. Było mi miło, gdy Wanda Szczypiorska powiedziała, że pamięta każde słowo z mojego opowiadania. Bardzo sobie cenię ten za wyraz uznania.
Dobrze, że dojechałam na otwockie spotkanie, bo przy okazji dostały mi się dwa interesujące foldery o Otwocku i okolicach, a także Arkusz Poetycki złożony z tekstów laureatów V Turnieju Jednego Wiersza w Otwocku. Sama, niestety, nie mogłam w nim uczestniczyć.
Odkryłam, że w arkuszu wydrukowany został również wiersz naszego gościa, Henryka Musy. Poprosiłam o autograf. Tym razem wpis był po kaszubsku: „Swarny Dzousze Małgorzace wierszte te dedykuje H. Musa”
Na koniec, kiedy już zaczęliśmy się rozchodzić i żegnać, miałyśmy z Marią okazję zakosztować (ja po raz pierwszy w życiu) tabaki w kaszubskim wydaniu. Miała dość specyficzny i delikatny zapach anyżku, mięty i tytoniu. Byłam ostrożna we wdychaniu, Maria zresztą też, więc żadna z nas nie kichnęła, jak należy. Pan Henryk może coś tam z tego wywróżył, ale ja już o tym nic nie wiem….
Małgorzata Krupińska- Nowicka