Opowiadanie R. Malinowskiego opublikowane! II nagroda w konkursie „O Brzeskie Pióro 2009”

styczeń 13, 2010

GAZETA BRZESKA NR 1- 13 STYCZNIA 2010

 „Siła wiary”

 – Aniu! ANIU! – krzyczała zrozpaczona Maria, szukając wśród tłumu uciekinierów swojej kilkuletniej córeczki. Szybko zaprzestała daremnych prób odwrócenia się, gdyż groziło to stratowaniem przez pędzącą tłuszczę. W biegu podnosiła się na palcach, rozglądając się, ale nigdzie nie dostrzegła jasnych włosów Ani. Ostatnia grupa uciekinierów, w której była też Maria, zbliżała się do Bramy Małujowickiej, prowadzącej do mostu i czekającego po drugiej stronie Odry wybawienia. Nagle daleko z przodu, już za bramą, rozległ się wysoki, kobiecy krzyk, do którego po chwili dołączył chór innych. Maria wybiegła za bramę i oniemiała z przerażenia – most, jej ostatnia szansa, został zniszczony.

Jego żałosne szczątki były ledwie widoczne pod powierzchnią odrzańskiej wody. Jedna kobieta wyrwała się z uścisku męża i pognała w stronę rzeki, jedną ręką unosząc suknię, by jej nie przeszkadzała w biegu. Wskoczyła do Odry i próbowała płynąć, szaleńczo machając rękoma, jednak po chwili jej ubranie nasiąkło wodą, a ruchy stawały się coraz wolniejsze. Pewien młody mężczyzna skoczył i zanurkował, żeby ją ocalić. Uciekinierzy zamarli na widok tej sceny, na widok tak rzadkiego w tych czasach bohaterstwa. Po dłuższej chwili z powierzchni wody zniknęły bąbelki powietrza. Nikt nie wypłynął na powierzchnię. Rozległ się płacz małej czarnowłosej dziewczynki, której mama właśnie utonęła. Cały świat zatrzymał się na chwilę, a głuchą ciszę, która zapadła, przerywało tylko ciche pochlipywanie osieroconego dziecka…

Dopiero nagły huk armat przypomniał uciekającym, w jakiej są sytuacji. W mgnieniu oka część chłopów podjęła szaleńczą próbę przepłynięcia przez rzekę, niektórzy mieszczanie zaczęli biec wzdłuż rzeki, kurczowo trzymając resztki swojego dobytku. Maria pognała z tą częścią tłumu, która wracała do oblężonego Brzegu. Teraz nie widziała innej drogi, jeśli Ania została w mieście, to musiała ją odnaleźć.

***

Świecące na południu słońce zostały skryte przez ciemne, gęste chmury. Na tle szarego nieba wyraźnie było widać smugi jasnego dymu, który wydobywał się z płonących domów. Nagły grzmot zawładnął światem, uciszając wszystkie inne dźwięki, a tuż po nim spadła świetlista łuna błyskawicy, która uderzyła w dach Ratusza, podpalając go. Wydawało się, że cały świat sprzysiągł się przeciwko Brzegowi.

Ulicą Mariacką biegła dziewczynka o dużych, błękitnych oczach, jasnych, niemal białych włosach i ślicznej twarzy niewinnego aniołka. Miała na sobie prostą, ciemnozieloną spódnicę, a jej krokom towarzyszył stukot malutkich patynek. Dziewczynka miała na imię Ania. Gnała co sił w nogach do kościoła świętego Mikołaja, gdyż mama powiedziała jej, że jakby się zgubiła, to tam ma na nią czekać. W całym chaosie ludzie nie zauważali małej, co chwilę ją potrącając. Nagle rozległ się przeraźliwy zgrzyt, a potem ogłuszający huk. „Husyci weszli! Husy…” – Ania usłyszała głośny, urwany w pół zdania męski krzyk. Przyspieszyła kroku, nieznane jej dotychczas przerażenie dodawało sił. Domy mieszczan po jej prawej stronie nagle zaczęły płonąć, wyraźnie widziała, jak płomienie liżą szczyty dachów. Cały czas zbliżały się do niej męskie głosy, wykrzykujące coś w nieznanym języku. Ania dobiegła do metalowych drzwi i napierając całym ciałem, uchyliła jedno skrzydło na tyle, by wsunąć się do środka. Ukryła się za drugim i powoli kucnęła, wyglądając na zewnątrz. Spomiędzy domów wypadli wojownicy w brudnych kapalinach i czarnych tunikach z czerwonymi kielichami. Ania skuliła się ze strachu na ich widok, ale nie mogła oderwać od nich wzroku. Przerażały ją ich wykrzywione w nienawiści twarze, podbiegnięte krwią oczy szaleńców, wielkie, ciemne wąsy i ogromne cepy, które mieli w dłoniach. Grupa brzeżan rzuciła się do ucieczki, lecz w tym chaosie większość z nich się poprzewracała. Ci, którym udało się ustać, przebiegali po leżących, całkowicie zapominając o łączących ich więzach, nawet tych rodzinnych. Jeden z husytów podbiegł do próbującego wstać mieszczanina i z przerażającym wrzaskiem zamachnął się na niego cepem. Ania szybko odwróciła się, chowając za skrzydłami metalowych wrót. Zduszony krzyk brzeżanina i obrzydliwe mlaśnięcie rozłupywanej czaszki wywołało w niej mdłości, choć sama nie wiedziała dlaczego. Podciągnęła kolana i ciasno oplotła je rękoma, dygocząc ze strachu. Z zewnątrz dobiegały głuche łupnięcia cepów i odgłosy szamotaniny, jakby kogoś na siłę ciągnięto. Wysoki, świdrujący krzyk jasno wskazał, że tym kimś była młoda kobieta. Ania ciężko przełknęła ślinę, a spod jej zaciśniętych powiek pociekły dwie srebrzyste łzy. Po raz pierwszy w życiu poczuła się tak bezsilna, rzucona w środek straszliwej rzezi, której powodów nie potrafiła zrozumieć. Oparła głowę na kolanach i zaczęła cichutko płakać. Tak bardzo się bała, pozbawiona opieki mamy, tak bardzo chciała się teraz znaleźć w jej ramionach i usłyszeć, że nic się nie dzieje, że to tylko zły sen…ale mama gdzieś zniknęła. Ania nagle podniosła wzrok, przez łzy popatrzyła na ołtarz, spojrzała na znajdujący się nad nim witraż, aż ostatecznie zatrzymała się na wysokim sklepieniu kościoła. To była jej jedyna nadzieja. Wstała najciszej jak umiała, zdjęła patynki i bezszelestnie pobiegła wśród topornych drewnianych ław. Padła na kolana u stóp ołtarza, z bezbrzeżną ufnością wpatrując się w stojący na nim krzyż. Złożyła rączki i przepełniona nadzieją zaczęła odmawiać pacierze, których nauczyła ją matka. Mury brzeskiego kościoła po raz pierwszy były świadkiem tak gorliwej modlitwy…

***

Ciężkie chmury w końcu poddały się – na ziemię spadł gęsty, lodowato zimny deszcz, który szybko zmienił karminową od posoki ziemię w krwistoczerwone błoto. Ognie trawiące domy uległy ulewie i z sykiem zgasły, wzbijając w niebo obłoki ciemnego, gryzącego w oczy dymu. Regularna bitwa zmieniła się w bezlitosną rzeź. Na ulicach panował chaos, a jednostajny szum deszczu co chwilę przerywał krzyk mordowanego mężczyzny czy spazmatyczny szloch gwałconej kobiety. Maria biegła co sił w nogach, ślizgając się na mokrym klepisku. Starała się wymijać zwłoki mieszczan i nielicznych wojowników, ale jej najważniejszym celem było dobiegnięcie do kościoła św. Mikołaja. Nagle zobaczyła grupę husytów szaleńczo dźgających pikami jakiegoś leżącego na ziemi chłopczyka. Cudem powstrzymując się od wymiotów, wbiegła do najbliższego zaułka i wyjęła zza paska mały, ale dobrze naostrzony nóż. Obróciła się w kierunku, z którego przybiegła i jedną ręką przytrzymując się ściany, powoli cofała.

Ktoś ją znienacka klepnął w ramię. Błyskawicznie obróciła się, pchając na oślep prowizorycznym sztyletem. Z przerażeniem spojrzała w oczy młodzieńcowi z pobliskiej wioski – Jankowi, który chwycił się za bok i powoli osunął na ziemię, obficie krwawiąc. Maria patrzyła, jak chłopiec umierał, wbijając w nią zdziwiony wzrok. Wtedy ogarnęła ją dziwna obojętność, dystans wobec śmierci, którą dzisiaj zobaczyła. Stanęła nad otchłanią szaleństwa, a jedynym łącznikiem z realnym światem stała się dla niej Ania. Rzuciła nóż na ciało Janka i unosząc ciemnozieloną suknię, pobiegła w stronę kościoła.

***

– Boziu, pomóż proszę mi i mojej mamusi. Ocal Brzeg od tych złych wojowników. Przecież niczego aż tak niedobrego nie zrobiliśmy, żeby nas tak karać, panie Boże. Wiem, że pokłóciłam się z Elą i obiecuję, że za to przeproszę. Proszę, pomóż mojej mamusi, żeby nic się jej nie stało i żeby zaraz mnie tutaj znalazła, proszę, proszę, proszę.

Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum…

***

Maria wyjrzała zza rogu jednego z domów, uważnie obserwując kościół św. Mikołaja. Na klepisku mokły krwawe szczątki, które chyba kiedyś były ludźmi. Walki najwidoczniej oddaliły się od tego miejsca, panował tutaj względny spokój. Maria poprawiła brązowe, rozwiane włosy i potoczyła po północnej ścianie kościoła oszalałym spojrzeniem błękitnych oczu. Puściła się biegiem. Zatrzymała się dopiero przy wysokim ceglanym murze, opierając się o niego, ciężko przy tym dysząc. Potem powoli przeszła do rogu i wyjrzała zza niego. Nikogo nie zobaczyła, toteż zaczęła się skradać do metalowych odrzwi kościoła. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, nadzieja dodała sił na szybsze przejście ostatnich kilku metrów. Przyłożyła ręce do jednego ze skrzydeł…i nagle poczuła przeszywający ból, a w jej płucach zabrakło powietrza. Powoli opuściła wzrok i zobaczyła długie ostrze wystające spomiędzy żeber. Ostatkiem sił próbowała zaczerpnąć powietrza, lecz nie udało się. Padła na kolana, ciągle trzymając dłonie na stalowych wrotach, za którymi czekała na nią jej córeczka, ukochana Ania…okrutna ręka wyrwała nagle miecz z jej pleców. Maria bezwładnie opadła na prawy bok…

Zygmunt z Vranova otworzył wrota kościoła i przestępując nad ciałem kobiety, wszedł do środka. Postarał się, by jego kolczuga nie zazgrzytała o drzwi, a kapalin zdjął z głowy tuż po wejściu. U stóp ołtarza dostrzegł małą jasnowłosą dziewczynkę, która, zamodlona, nie usłyszała kroków husyty. Rycerz przygładził czarny wąs, wytarł zakrwawione ostrze o skórzaną pochwę, po czym włożył do niej miecz. Zaczął powoli iść w stronę Ani, rozglądając się po gotyckim wnętrzu budowli. Przetarł poorane bliznami czoło, rozmazując brud i zakrzepłą krew wokół brązowych, zimnych oczu. Stanął tuż za plecami dziewczynki, która nagle odwróciła się. W pierwszej chwili bardzo się wystraszyła, jednak po chwili uspokoiła się i uśmiechnęła, jakby w końcu zobaczyła upragnioną odsiecz, ocalenie. W jej oczach widoczna była czysta, niczym niesplamiona dziecięca ufność i nadzieja.

– Kim pan jest? – spytała z zaciekawieniem.

Zygmunt uśmiechnął się pod wąsem, po czym błyskawicznie machnął ręką z błyszczącym sztyletem. Ania padła na kamienną podłogę, odruchowo chwytając się za gardło, z którego buchnęła krew. Na jej twarzy aniołka odmalowało się szczere zdziwienie, a niebieskie oczy spoglądały na husytę, jakby nie dowierzając temu, co się przed chwilą stało. Rycerz wytarł puginał o sukienkę dziewczynki, odwrócił się i spokojnym krokiem wyszedł z kościoła. Krew rozlała się w karminowe strumyczki, które powoli łączyły się i tworzyły wielką sieć wokół głowy Ani. Dziewczynka ostatni raz spojrzała w stronę wejścia, w stronę, z której miał nadejść ratunek, po czym zawarła powieki.

Niewiele minęło, jak w kierunku dachu kościoła pomknęły płonące husyckie strzały. Ocaleli wojownicy zebrali się w jedną, ogromną grupę przed palącą się świątynią. Wszyscy jak jeden mąż klęknęli przed Prokopem Wielkim, swoim ukochanym wodzem i duchowym przywódcą, który właśnie wkroczył na drewniany wóz, służący teraz za prowizoryczną ambonę. Ubrany był w bogaty biały płaszcz, tkany w piękne złote kielichy. Był mężczyzną w sile wieku, o krótkich czarnych włosach i ogolonej twarzy, co wyróżniało go na tle reszty husytów. Uniósł ręce, uśmiechnął się i przemówił donośnym głosem:

– Bracia! Dokonaliście dzisiaj wspaniałego czynu! Dzięki wam jesteśmy o krok bliżej do pokazania Europie jedynej Prawdy! Prawdy o Chrystusie, Prawdy o komunii, Prawdy o nas samych! Raduje się me serce na widok tylu mężnych Czechów, którzy nie boją się krzewić wiary wśród bezbożnych mas, nie boją się walczyć z heretycką tłuszczą. Tak nam bowiem przekazał Pan: „Grzechem jest zła nie karać”, a herezja jest przecież największym grzechem, grzechem przeciwko majestatowi samego Boga! – Prokop mówił coraz głośniej, z coraz większym natchnieniem, a na każde skończone przez niego zdanie Czesi reagowali wspólnym okrzykiem. – Schylmy głowy w pokorze i pomódlmy się do naszego Pana, który wspomaga nas w tym wspaniałym dziele, które czynimy ku Jego chwale! In nomine Patris, et Fili, et Spiritus Sancti, Amen – Prokop przeżegnał się, to samo uczynili klęczący husyci. – Pater Noster, qui es in caelis…

 

Donośne słowa modlitwy rozchodziły się wśród płonących zgliszcz Brzegu, odbijając się od głuchych uszu martwych kobiet, mężczyzn i dzieci, których spokojne życie zostało bezlitośnie przerwane przez świętą misję husytów…

 

Autor: Rafał Malinowski – I LO w Brzegu, II nagroda w kategorii „opowiadanie” w Konkursie Literackim „O Brzeskie Pióro 2009” zorganizowanym przez Klub Literacki „Brzeg”